Jak wrzesień to kolory. To suszki i mnóstwo świec. Wyobraźcie sobie miejsce z kuchnią brazylijską, pośrodku lasu, pastwisko koni z boku i czerwone jabłonie.
Ślubny dzień to make-up w rytm muzyki oraz zapinanie spinek przy koszuli z łykiem jaggerka. To lekkie korki w mieście i kilkunasto minutowe spóźnienie do kościoła, jednocześnie kilka głębszych wdechów oczekiwania w aucie. To wyjście wśród setek białych motyli, poprzedzone pocałunkiem poprzedzonym „ślubuję Ci miłość”. To nie zaproszone psiaki, umilające chwile oczekiwania gości. Lekki deszczyk przy momencie odpalenia zimnych ogni oraz masa uścisków i kroków na parkiecie.
I gdy jesteś czynnym obserwującym, składasz cały ten dzień w barwną opowieść, uświadamiasz sobie, że życie to życie, a nie film oparty na scenariuszu i poprawkach. I najpiękniej jest wtedy, gdy dasz się temu ponieść i będziesz chwytać chwile sercem. A w takim anturażu wychodzi Ci stokroć łatwiej.